poniedziałek, 30 lipca 2012

I znów mnóstwo wrażeń

Weekend był dość ciepły, także szkoda było zostać w domu. I tak w sobotę wybraliśmy się na basen. Woda nie była może bardzo ciepła, ale Antosi to nie przeszkadzało. Jak tylko zobaczyła basen, zaczęła wołać Tosia kompu kompu i jak do niego weszła, nie chciała wyjść. Woda ją tak wymęczyła, że jak w końcu z niej wyszła powiedziała Domciu i spać :)

Niedzielna pogoda w Łodzi była jaka była. Od rana świeciło słonko, także postanowiliśmy z kuzynką i jej mężem pojechać do Rogowa i przejechać się kolejką wąskotorową. Fajna przygoda, bo kolejka wygląda jak znany Antoni Dinopociąg. Niestety podczas jazdy zaczęło mocno padać, a że w wagonach nie ma okien, hmm dobrze, że mieliśmy koc :)



Na szczęście deszcz nie trwał długo i dalsza podróż była naprawdę przyjenma. Kolejka długiej trasy nie ma. Jedzie do Jeżowa, gdzie na polance są stoły i ławeczki, a na podróżnych czeka ognisko. Jak ktoś nie jest przygotowany, można sobie kupić kiełbaskę z grilla albo surową i samemu upiec sobie na ognisku. Fajna przygoda. Dzidziuś pierwszy raz w życiu przejechał się pociągiem i to jeszcze jakim. Bilet w obie strony dla dorosłego to 15zł, czyli nie jest tak źle. Jak ktoś jest z Łodzi lub ma niedaleko do Rogowa - polecam. Postój na ognisko jest niestety bardzo krótki, bo trwa jakieś 10 min, ale pociągi jeżdżą co godzinę, także można spokojnie kiełbaskę upiec, zjeść i wrócić do domu następnym. Więcej możecie znaleźć na tej stronie kolejrogowska.pl/. No i jeszcze kilka zdjęć z podróży.










piątek, 27 lipca 2012

Śpimy bez

Zastanawiacie się bez czego? Bez naszego cycusia :) Dokładniej to jeszcze jest obecny w naszej rodzinie, nie wolno go wyrzucić i do spania też jest zabierany, choć od dwóch tygodni Antonia zasypia trzymając smoczek w rączce. Zdarzy jej się, że wsadzi go do buzi, ale za chwilę i tak wypluwa. Może dlatego, że w końcu z niego wyrozsła, a może dlatego, że nasz cycuś wygląda tak:

Antosiowy cycuś

Tak dla porównania, kiedyś nasz smoczek - kuleczka wyglądał właśnie tak:


Gryzła go, skubała, zakładała na paluszki u stóp i teraz wygląda on jak wygląda. O dziwo, jak jest mocno zmęczona albo marudna, woła o smoczka, jakoś go do tej buzi wkłada i wydaje z siebie efekty dźwiękowe jakby go ssała, tylko że ssać nie ma co :) Fakt jest faktem, że nasze próby oderwania Antosi od smoczka nie powiodły się. Po prostu przyszedł taki dzień, kiedy przypadkiem smoczek został przegryziony, a potem poszło lawinowo. Jedna dziura, druga, potem odpadł kawałek, dalej drugi. Pewnie to żaden sukces, bo Antosia ma już dwa latka, ale ona uwielbiała smoczka i fakt, że śpi trzymając go jedynie w rączce, bardzo mnie cieszy.


Wypadek

Każdy z nas dba o bezpieczeństwo naszych dzieci jak tylko potrafi. Zabezpieczamy szuflady i szafki z niebezpiecznymi przedmiotami, chowamy w niedostępne miejsca detergenty, naklejamy specjalne osłonki na rogi stołu ... Ja jeszcze nie pozwalałam Antosi wychodzić na balkon samodzielnie, tylko pod opieką starszego i do tej pory jak chce wyjść na balkon, pyta i ktoś idzie z nią. Jak cos gotuję staram się to robić na tych dalszych palnikach, a jak się nie da, to pilnuję, żeby Antonia nie wchodziła do kuchni. Bardzo dbamy o bezpieczeństwo, a niestety wypadki się zdarzają. Postanowiłam o tym napisać, ponieważ wczoraj dowiedziałam się, że dziecko mojej koleżanki wypadło z trzeciego piętra przez okno. Ona była w pracy, synkiem opiekowali się dziadkowie. W drugim pokoju otworzyli okno, niestety to, przy którym stoi wersalka. Króciutki artykuł na ten temat. Wiem, że chłopczyk ma złamane dwie kości udowe, wczoraj miał operacje. Do tego ma złamaną żuchwę i oczodół, przez co może nie widzieć. Ściska mnie w gardle na samą myśl o tym co się stało.
Łatwo teraz napisać, że to wina dziadków, bo powinni lepiej pilnować, bo powinni przewidzieć. Pewnie powinni, każdy z nas powiniem wybiegać myślamy przynajmniej dwa kroki do przodu. Chciałam o tym napisać żeby zwrócić uwagę każdej z nas, sobie również. Jeśli wydaje nam się, że wypadki nas nie dotyczą, że spotyka to tylko innych, bo my uważamy, to w pewnym sensie mamy racje - wydaje na nam się, że tak właśnie jest.

Kochana, myślamy jesteśmy z Tobą i Michałkiem. Wierzę, że wszystko skończy się dobrze... Musi!

środa, 25 lipca 2012

Cudze lepsze

Swego czasu na plac zabaw brałam niemal wszystko. Ale odkąd jednego dnia spakowałam prawie walizkę zabawek, do tego jakiś banan, jabłko i rowerek, a na miejscu okazało się, że i tak bawić się tym nie chce - przestałam. Choćby nie wiem jak wspaniały miała rowerek i tak ten stojący na placu zabawa jest lepszy, fajniejszy i trzeba właśnie na nim pojeździć. Teraz na plac zabaw chodzimy "na pusto", zabieram jedynie picie, chusteczki i tylko jedną lub dwie zabawki, bo na pewno będą dzieci, które przyniosą swoje zabawki albo przyjadą na swoich rowerkach i będzie się czym wymienić. Gorzej jak inne dziecko nie chce się dzielić. Ja staram się zawsze powtarzać Antosi, że jak ktoś chce jej zabawkę to należy ją dać, dziecko pobawi się i odda. Z tego samego założenia wychodzę w drugą stronę, gdy Antosia podchodzi do kogoś ze zwrokiem kota ze Shreka. Ale są mamy, którym się to nie podoba i twardo stoją za swoim dzieckiem, karcąc mnie przy tym wzrokiem, że nie reaguje. Tak też było dziś. W piaskownicy Antosia podniosła łopatkę, właścicielka w tym czasie bawiła się wiaderkiem i grabkami, ale jak tylko zobaczyła tą sytuację od razu powiedziała, żeby jej oddać łopatkę bo będzie jej teraz potrzebować. Mama nic jej nie powiedziała, a dziewczynka znów powtórzyła, że chce swoją łopatkę. Odebrałam ją Antosi tłumacząc, że nie jest nasza. Dziewczynka bardzo się zdenerwowała, pozbierała wszystkie zabawki, oddała mamie i powiedziała, że teraz chce się bujać, ale najpierw musi schować swoje rzeczy. Mama posłusznie bez słowa komentarza schowała zabawki i poszły na odległą o 20 metrów huśtawkę. Czy nie uczy się w ten sposób egoizmu? Gdyby Anotsia tak postąpiła, na pewno zwróciłabym jej uwagę, a tak musiałam jej wytłumaczyć co się stało i wyjaśnić, że tak nie powinno się robić.

Ale wracając do tematu. Antosia z owoców je najczęściej jabłka. Banany i borówki jak jej się zachce, arbuzem, jagodami czy śliwkami - pluje. Dziś również na placu zabaw była babcia z wnuczkiem. W pewnym momencie wyciagnęła miseczkę z owocową sałatką i widelczyk. Jak Antosia to zobaczyła od razu do niej podbiegła mówiąc: Tosia am. Pani nabiła na widelczyk arbuza i jej dała, a ta zjadła z takim apetytem, że zaraz poszła po więcej. I tym sposobem najadła się arbuza, jabłek i bananów (bo z tego właśnie składała się sałatka). Tylko, że jak ja jej robię taką sałatkę, od razu słyszę głośnie Fuj, albo Fe. Może zacznę nosić jakieś owoce i dawać na placu zabaw innym matkom, to wtedy będzie je jadła :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

W domu

Czas na wsi płynie zupełnie inaczej i zupełnie inne odczuwa się potrzeby. Nie chce się oglądać telewizji i głupich seriali, nie ma czasu na internet. Zastanawiałam się czy zostać tylko tydzień czy przedłużyć pobyt na dwa. Zdecydowałam się jednak na tydzień bo to i tak długo bez tatusia, dziadków i domowych nawyków. Ale w przyszłym roku jedziemy na co najmniej 3 tygodnie :)
A na wsi Antoniusz zabawę miał, że hej. Po całym dniu jej spodenki wyglądały tak:


O dziwo, nawet się doprały :) Mocno zaprzyjaźniła się ze zwierzętami. Każdego wieczoru przed pójściem spać mówiła dobranoc kotom, psom, świnkom i ukochanym kurkom.

"Tata kot"
"Dzidzia kot"
Wiluś


Ukochane kurki

Tydzień minął błyskawicznie. Szkoda tylko, że pogoda była średnia, ale między jednym deszczem, a drugim udało nam się pobiegać po podwórku i odwiedzić plac zabaw.

Najbardziej szokująca rzecz jaka nam się przytrafiła to - alergia. Antosia jadła tam wszystko, ale dosłownie wszystko. Ponieważ wie, że wielu rzeczy jeść nie może, po prostu je podkradała. Jadła zwykłe bułki, pączki, bułeczkę drożdżową, naleśniki na mleku, makaron pszenny, angielkę ... I nic, naprawdę nic. Skóra tak gładka jak nigdy wcześniej, kupka normalna, brzuszek nie boli :D No i ile ona mówi. Stara się powtarzać niemal każde słowo (trzeba się kontrolować), sporo nowych słów przywiozła ze sobą. Jak się niedługo rozkręci, to jej nie przegadam.
Jednym słowem - wyjazd bardzo udany. Szkoda, że rodzina mieszka tak daleko, bo chętnie jeździlibysmy częściej.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Wsi spokojna, wsi wesoła

Och, dawno mnie nie było. Powód? Mimo iż przyplątane przeziębienie odplątać się nie chce, postanowiliśmy w piątek wyjechać na wieś. Dokładnie to mąż nas przywiózł i w niedzielę wrócił do domu. A na wsi jak to na wsi, czas płynie inaczej. Kury, świnie, gęsi, psy, koty i tablet :) Żywe zwierzęta, które można dotknąć i powąchać to jest to co Antoniusz lubi najbardziej. Niestety okazało się, że kuzynka kupiła sobie tableta, na którym to ma aplikację kotka. Można go głaskać, całować, karmić, a jego podstawową zaletą jest to, że nie ucieka. Dlatego Antonia zakochała się w kotku - czyli chrzestna już wie co dziecku kupić na gwiazdkę :)
Staram się żeby Antonia zobaczyła wszystko i jak najlepiej wykorzystała każdy dzień na boryszyńskiej wsi. Tylko pogoda nie dopisuje. Odkąd przyjechałyśmy jest zimno, wieje i co kilka godzin pada. Tragedii jednak nie ma, zabrałam kaloszki także spokojnie można robić opa.
Jesteśmy tu kilka dni, a ja zauważyłam jak Antonia bardzo się rozwinęła. Kuzynka ma jeszcze trójkę rodzeństwa i tak dwie najmłodsze dziewczynki mają 9 i 11 lat. Młodsza Ania to po prostu idol Antoni. Wpatrzona jest w nią jak w obrazek i wszystko chce robić tak jak robi Ania, również mówić. To niesamowite, ale jeszcze w czwartek Antonia operowała pojedynczymi wyrazami, a już dziś sama z siebie potrafi powiedzieć: Gigi gdzie jesteś? Chyba zabiorę Anię ze sobą do Łodzi, ma dobry wpływ na moje małe Szczęście :)
Mam nadzieję, że znajdę jeszcze chwilę w tym tygodniu (zostajemy tu do niedzieli) żeby coś napisać i może udokumentować zdjęciami. Na razie - odpoczywamy i walczymy, tzn ja walczę, z kaszlem, wrrr...

środa, 11 lipca 2012

Po co to robią?

Wiadomą rzeczą jest, że gdy się przebywa na placu zabaw z dzieckiem w końcu zagaduje się do innej mamy. Bo ile można stać w milczeniu i bujać dziecko, gdy obok stoi druga mama i robi dokładnie to samo? A czasem to bujanie trwa nawet 30 minut. Uważam, że to całkiem fajne i bardzo naturalne. Ciekawe mamy można poznać, coś o dzieciach się dowiedzieć (czytaj porównać). Natomiast czasem będąc na spacerze zaczepiają nas ludzie i coś do nas mówią. Zastanawiam się wtedy po co to robią, bo ich wypowiedź albo nie ma sensu, albo zupełnie mnie nie interesuje.

I tak jakiś czas temu idąc do moich rodziców przechodziłyśmy koło przedszkola. I nagle mijający nas mężczyzna powiedział: Niech Pani nie prowadzi dziecka do tego przedszkola. Nic nie odpowiedziałam. Gdy nas już minął zza pleców usłyszałam kolejne zdanie: Nie, nie, żartowałem, niech Pani prowadza. 
Kilka dni temu znów wracałyśmy z placu zabaw do domu i z naprzeciwka szła starsza pani. Gdy już była dość blisko nas powiedziała (wyraźnie do mnie, bo się na mnie patrzyła): Strasznie chcę mi się siku, chyba pójdę w te krzaki. Co ja niby miałam jej odpowiedzieć? Czy ludzie czasem muszą po prostu coś komuś powiedzieć dla samego powiedzenia? A może na coś liczą, na jakąś błyskotliwą ripostę? Pojęcia nie mam. Ale to co nas wczoraj spotkało... 
Byłyśmy z Antosią w naszym osiedlowym Jordanku. Jak zwykle bawiła się, skakała, ze dwa razy się przewróciła przez co, nie wiem jak, ale ubrudziła sobie czoło. Zanim zdążyłam ją wytrzeć już biegła na huśtawkę, gdzie starszy pan bujał swoją wnuczkę. Nagle złapał Antosię za rękę, ona chciała się wyrwać, ale jej się nie udało. Przyłożył jej dłoń do czoła - myślałam, że chce ją wytrzeć, ale nie. Nagle zaczął kreślić krzyże i mówić coś w stylu: Błogosławię Cię w imię ... Sama do końca nie wiem co powiedział, ale jak skończył puścił Antosię, wziął wnuczkę na ręcę i odszedł. I tylko za plecami słyszałam: Powinna ją Pani każdego dnia błogosłowić, bo to cud boży. Normalnie wmurowało mnie. Kompletnie nie wiedziałam co zrobić i po co on to zrobił. Zanim zebrałam myśli (wrodzony refleks szachisty), jego już nie było. Po południu ani dziś również się z wnuczką nie pojawił. Z tego wszystkiego trochę martwi mnie moja reakcja. Powinnam złapać Antosię, walnąć faceta wielką torbą, która zawsze mi towarzyszy i stamtąd odejść. Ja jednak nic takiego nie zrobiłam...

wtorek, 10 lipca 2012

Chora

Tak, środek lata, temperatury po 40 stopni, a ja jestem chora i to już od piątku. Najgorzej było w sobotę, normalnie myślałam, że to już koniec, tak mnie wszystko bolało. Na nic nie mam siły ani ochoty, choć jest już dużo lepiej. Zawsze strasznie przechodzę przeziębienie. Trzyma mnie nawet dwa tygodnie. Leków na grypę brać nie mogę, bo jest mi po nich niedobrze i podwyższa mi się ciśnienie (i to bardzo). Mój lekarz zawsze przepisuje Apap, coś na gardło i syrop oraz standardowo każe jeść dużo kiwi, dlatego tym razem już do niego nie idę, bo wszystko prócz kiwi mam w domu. Owijam się w kocyk i do łóżka, muszę wykorzystać to, że Antosia śpi.

czwartek, 5 lipca 2012

Jechać czy nie jechać

Zaczęły się wakacje, a wraz z nimi planowanie czy i gdzie wyjechać. Ostatnio padła propozycja od znajomych, żebyśmy wspólnie wybrali się na wakacje za granicę, prawdopodobnie do Bułgarii. I tu się pojawiają moje wątpliwości. Antosia ma dopiero dwa latka, Bułgaria jest strasznie daleko, boję się, że zachoruje, dostanie biegunkę, boje się co będzie jadła, bo przy jej alergii przygotowanie dziennego wyżywienia to nie lada wyzwanie. Wiem, że mąż takich wątpliwości nie ma, dla niego wszystko jest proste, coś się znajdzie, coś się wymyśli. Ja tak nie potrafię. Muszę mieć zaplanowany każdy dzień, muszę wiedzieć co będziemy robić i co dać Antosi na śniadanie, obiad i kolację. Pytam znajomych, ale moi są wszyscy tacy jak ja i mówią, że też by nie pojechali, jeszcze nie teraz. Trochę mam dylemat. Szczerze pytam o Wasze zdanie i doświadczenia w podróżach z małymi dziećmi.

Przy okazji wyjazdu przypomniał mi się nasz pierwszy powrót do domu ze Stanów Zjednoczonych. Mieliśmy zamiar wrócić na poczatku października, ale ze względu na ślub przyjaciółki zdcedywaliśy się na zmianę terminu na koniec września. I tu zaczęły się nasze problemy. Oczywiście zmiany i dopłaty można było dokonać przez internet, natomiast i tak na lotnisku trzeba było dopełnić formalności. Nikt nas nie uprzedził, że w związku ze zmianą musimy być na lotnisku nie godzinę, a przynajmniej dwie wcześniej. Nowojorskie korki sprawiły, że byliśmy pod naszą bramką ze 3 minuty przed jej zamknięciem. I tu poinformowano nas o procedurze i nie wpuszczono do samolotu :/ Była to godzina 17.00 w piątek. Następny lot do Polski (z przesiadką w Amsterdamie) był o 21.00. Mieliśmy czekać, gdyby zwolniły się miejsca mogliśmy lecieć. O 20.00 podszedł do nas miłyb pan i powiedział, że lecimy. Przebukował bilet raz jeszcze, zainkasował dodatkową opłatę :/ ale wpuścił nas i szczęśliwi lecieliśmy do Amsterdamu. Na miejscu byliśmy koło 8.00 i okazało się, że lot do Warszamy jest dopiero o 20.00, ale nie to było najgorsze. Miły pan z Nowego Jorku zapomniał nam przebukować bilet z Amsterdamu do Warszawy i formalnie znowu nie było dla nas miejsca. Mieliśmy czekać, gdyby zwolniły się miejsca mogliśmy lecieć. O 19.30 jak już bramka się zamykała okazało się, że jednak nie ma mamy tyle szczęścia, zostajemy. Mąż był wściekły, krzyczał, że nie interesuje go to jak, ale mamy jechać do domu. Mogą nam nawet taksówkę wynająć przez Rosję, ale nie spędzimy nocy na lotnisku, szczególnie, że to ich, a nie nasze, niedopatrzenie. Firma trochę się wystraszyła, bo nagle zaproponowali nam nocleg w hotelu z kolacją i śniadaniem. Dali nam masę voucher'ów na wszystko (napoje, jedzenie, pamiątki), dodatkowo dostaliśmy zniżkę na kolejny lot w ich firmie oraz rekompensatę pieniężną. Postarali się. Następnego dnia po śniadaniu podjechał autobus i zabrał nas na lotnisko. Udało nam się dostać do samolotu. W końcu lecimy do Warszawy. Na miejscu stoimy koło radosnego kołowrotka i czekamy na walizki. Pierwsza, druga, trzecia ... Trzecia ... Na Litość Boską, zgubili nasz czwarty bagaż! Wstąpił we mnie demon, chciałam wysadzać lotnisko i składać pozew do sądu na tą firmę. Idziemy do biura rzeczy zaginionych, opisuje nasz bagaż (mąż między czasie mnie uspokaja) i nagle z głośników słyszymy, że znaleziono walizkę. Z opisu jak nasza. Biegniemy - jest! Przyleciała do Warszawy lotem z Amsterdamu, na który nas nie wpuścili :/ Niedziela godzina koło 19.00 jesteśmy w Łodzi.Wtedy to byl dramat, teraz jest co opowiadać :)

wtorek, 3 lipca 2012

Lody dla ochłody

Nie wiem jak w innych częściach kraju, ale w Łodzi jest okropnie. Upał taki, że nie ma czym oddychać. W domu gorąco, na dworzu jeszcze gorzej. I nic wiatru. Dla ochłody produkujemy lody. Antoniusz za swoim mleczkiem na receptę nie przepada, a poza nim nic mlecznego nie dostaje, bo nie może. Na szczęście gustuje w kozim serku (ale tylko topionym) i kozich jogurtach, jednak z nich tylko smak brzoskwiniowy i waniliowy. Prosiłam ostatnio męża żeby zakupił takie właśnie jogurty. Wrócił zadowoliny ze sklepu, że ma wszystko o co prosiłam. Otwieram torbę, a tam dwa jogurty truskawkowe i dwa jagodowe :/ Otworzyłam, dałam Antoni i było tak jak przypuszczałam, spróbowała i skwitowała wielkim fuj. Hmmm, kozie jogurty wyjątkowo mi nie smakują, a szkodza wyrzucić (kosztują od 2zł do 4zł za sztukę). Mąż wpadł na pomysł. Porozlewał niechciany jogurt do kieliszków, włożył patyczki i do zamrażalnika. Wow, jako lód, Antonia aż się po brzuszku głaskała, że taki dobry. Cieszę się, bo przynajmniej się nie zmarnują.

Tak zajadamy się jogurtowymi lodami

poniedziałek, 2 lipca 2012

Kubeczek Niekapek Learn To Drink CUP

To już przed ostatni produkt, który został nam wysłany do testowania. Dziś kilka słów o kubeczku niekapku. Na początek wygląd, nasz wygląda tak:


Jest super zielony, super soczysty, aż chce się go schrupać ... Mniam!
Może na początek kształt (kolor pomijam, bo jak wszystkie produkty Mam, kolor jest rewelacyjny). Otóż kubeczek nieco przypomina klepsydrę. Góra i dół są dość szerokie, sam środek natomiast wąski dzięki czemu łatwo się chwyta dużej dłoni mamy i małym rączkom dziecka. Kubek nie posiada uchwytu i nie można do niego uchwytu dokupić ani dołożyć. Nam to akurat nie przeszkadza i myślę, że innym dzieciom również nie będzie.
Kubek niekapek jest faktycznie niekapkiem. Wewnątrz posiada silikonową nakładkę, którą można regulować i napój leci dopiero wtedy jak zacznie się ssać. Antosia jest już duża i od dawna nie stosujemy w żadnym kubku tego rodzaju zabezpieczeń, dlatego nawet zdjęcia Wam nie przedstawię, bo normalnie ten maleńki element zaginął. Oczywiście bez niego, z przechylonego kubka napój leci ciurkiem, ale dla mnie to jest właśnie idea takich niekapków. Dziecko ma wiedzieć, że z przecholonej szklanki leci i nie trzeba nic ssać, a dzióbek ma zapobiegać rozlewaniu na boki. I tu dostrzegam pewien minus. Bez tej wewnętrznej nakładki napój wylewa się również (a może przede wszystkim) podczas spaceru, wiadomo - kubek upadnie, rowerek z kubkiem się przewróci, no wypadki chodzą po ludziach. Brakuje mi małej silikonowej nakładki zewnętrznej zakrywającej sam dzióbek i maleńki odpowietrznik, który znajduję się wewnątrz litery A.


Na szczęście pokrywka jest na tyle szczelna, że jak już coś nam się wyleje i tak zostaje w pokrywce, a nie w torbie.
Plusem dla mnie jest sam ustnik. Bardzo wygodny i z fajnego materiału, którego nie da się podryźć. Kubka używamy już jakiś czas i nadal wygląda jak nowy, podczas gdy poprzedni juz po kilku dniach miał ślady zebów dosłownie wszędzie.


Kubek jak najbardziej się sprawdza i Antosia też go polubiła, za wyjątkiem braku zewnętrznej nakładki (w sumie, to nie spotkałam u żadnej firmy takiego elementu) jest godny polecenia.