czwartek, 28 czerwca 2012

Dzieciaki Łobuziaki

Antosia rośnie jak na drożdżach. Na bilansie dwulatka dokonano dokładnych pomiarów i Moje Szczęście ma 89cm i waży 12kg. Dużo, mało, nie wiem? W centylach się mieścimy i wyglądamy zgrabnie, czyli chyba dobrze. Do czego zmierzam. Antonia rośnie, a wraz z nią pomysłowość. Ostatnio wpsominaliśy co ten nasz Kasztanek wyprawiał jak był mały, a czym zaskakuje nas teraz. Kilka scenek rodzajowych:

Standardowo jako jeszcze leżące niemowlę tuż po zdjęciu pieluszki zasikała i zakupkała rodziców. Raz zjadła Sudocrem :/ Na szczęście jej nie zaszkodził.

Jako już starsze dziecię, które ma więcej możlowości - pomalowała ściany mazakiem, dwukrotnie. Oczywiście w tym też siebie. Cóż, rodzice nie uczą się na błędach.


Antosia jest już na tyle duża, że kąpiemy ją pod prysznicem (mamy dość wysoki brodzić) i zawsze obok brodzika siedzi tata. Ostatnio jednak Antonia wstała i zamknęła drzwi od prysznica, a jak tata próbował je otworzyć usłyszał głośne: NIE. W końcu Antonia sama otworzyła drzwiczki i wskazując na coś w wodzie oznajmiła tacie, że pływa tam si fuj fuj. Przerażony tata nie wiedział czy najpierw wyłowić dziecko czy olbrzymią, przypominającą węgorza kupę. Zdecydował się najpierw na dziecko i po jej delikatnym wysuszeniu, oględzinach i obwąchaniu stwierdził, że śmierdzi gorzej niż przed kąpielą, dlatego musieliśmy umyć ją raz jeszcze.

I mówiąca już Antosia, kilka dni temu. Tata wraca do domu i już w drzwiach słyszy wołanie Antoni:
A: o tata Daniel, tata Daniel.
Tata na to: Antoniu tatuś.
A: Nie!!! Tata Daniel.
T: Antoniu a masz innego tatusia?
Antonia kładąc sobie paluszek na usta odpowiada: Ciiiii!

Wczoraj znów powrót do dzieciństwa, czyli mama gapa zostawiła Sudocrem na łóżku i poszła do kuchni szykować obiadek. Po dłuższej cwhili wpada do pokoju Antonia i ma bielusieńkie dłonie, jakby miała rękawiczki i cała buzia jakby w masce :/ Cały Sudokrem wypaprany, podłoga umazana, jeszcze w to weszła bosymi stópkami i w całym domu były małe, białe ślady.

Wasze maluchy też mają ciekawe pomysły? :)

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Weselicho

Ostatnio coś mi się dziecko popsuło. Z całej naszej rodziny wręcz uwielbia swojego dziadka (a mojego tatę) i zawsze chętnie u nich zostawała, nawet na cały weekend. Ale ostatnio coś zmieniła zdanie. Myślę, że to przez ostatnie wydarzenia. To znaczy, tak się złożyło, że zaraz po szpitalu, gdzie byłam z Antonią przez 24 godziny non stop, mąż dostała więcej pracy, do tego miał szkolenia a i pogoda nie zachęcała do spacerów, także ciągle byłyśmy same dwie. I tak sobie siedziałyśmy, bawiłyśmy się i chyba Antonia już zapomniała, że są inni, którzy ją kochają i też mogą z nią spędzić trochę czasu. Dramat, bo nawet do sklepu nie mogłam sama wyjść taki był płacz. Przyznam, że mocno mnie to zmartwiło, bo w sobotę mieliśmy wesele koleżanki i za bardzo chciałam brać Antonię ze sobą. Cały tydzień z nią rozmawiałam i przygotowywałam. Każdego dnia chociaż na chwilę starałam się być u rodziców i zostawiać ją na troszkę, żeby sobie przypomniała, jak to jest bez mamy. I nadszedł weekend. Babcia uznała, że lepiej będzie ją przyprowadzić już w piątek, bo w razie jak by coś się działo to jest jeszcze sobota na rozmowę. Tak też zrobiłam. Niestety, piątek godzina 19.00 telefon. Odbieram - dziadek, a w tle płacz. Opowiada, że ona już tak godzinę płaczę i nie wiedzą co robić, żebym jednak przyszła. Ubrałam się, idę i nagle znowu telefon. Udało się, już nie płacze, ogląda z dziadkiem George'a :) Poszłam więc do sklepu, kupiłam jej ukochane paluszki (których raczej nie powinna jeść), soczek i małą zabawkę. Zaniosłam rodzicom, żeby jej dali na poprawę humoru. Została i poszła spać z dziadkiem. I to był chyba dobry pomysł, bo już w sobotę miała zajęcie, wiedziała, że jest z dziadkami i problemu ze spaniem i tęsknotą nie było. Mogliśmy ruszać na weselicho :D

Zależało mi na tym weselu, bo za mąż wychodziła nasza koleżanka i zaproszona była cała nasza paczka. Taka która przychodząc na imprezę zna hasło wstępu ;) i wie co znaczy zestaw startowy. Ale też taka, co w całości widzimy się na wielkie bum, a wesele to właśnie takie bum. I było naprawdę sympatycznie. Z nowości - zamiast orkiestry był DJ. Wiem, że tak się robi, ale dla mnie to było pierwsze takie wesele. I bardzo podobał mi się pomysł z kącikiem fotograficznym. Polegało to na tym, że każdy mógł podejść, automatycznie robione były 4 zdjęcia i drukowały się jako pamiątka dla gości. A wyglądało to tak:

Tu jeszcze nie do końca wiedzieliśmy jak to działa
Nasza Ekipa

Pomysł świetny. Jak goście zobaczyli na czym to polega, od razu wytworzyła się kolejka :)
Rzadko mi się to zdarza, bo nie lubię publicznych wystąpień i konkursów niespodzianek, ale brat namówił mnie na kradzież butów. Ponieważ Pan Młody mocno protestował, musieliśmy go powalić na ziemię, ale w końcu się udało :) Nie wiedzieć czemu, mąż na takich imprezach chce zawsze świat ratować i jako filozof podchodzi do ludzi, pyta i próbuje pomagać. Dziwne, że zazwyczaj w opałach znajdują się blondynki w mini i pół nocy opowiadają jakie to ciężkie życie mają (dlatego nie ma go na zdjęciu - kogoś ratował). A konkurs "za buta" był wyjątkowo prosty - z cytrynką w ustach trzeba było zaśpiewać huczne sto lat - jeden wers wystarczył :)

Muszę jeszcze wspomnieć o jednym. Jak Antosia nocuje u rodziców, u nas śpi mój brat. Ponieważ w piątek był w pracy, z której wrócił o 8.00 rano (taki to smutny los barmana), na weselu koło 3.00 rano powiedział, że chce już wracać. Dałam mu więc nasze klucze i pojechał. Koło 5.00 rano my również zdecydowaliśmy się na powrót. Radośni dochodzimy do klatki, dzwonimy domofonem - a tu nic. Mąż "uwiesił się" na dzwonku i nadal nic. W końcu dojrzał nas sąsiad i wpuścił na klatkę (chyba za dużo hałasu robiliśmy). Wchodzimy na górę, przykładam ucho do drzwi - no jest bo chrapie. Mąż znowu wisi na dzwonku do drzwi, ja dodatkowo dzwonię na telefon, który ma najgłośniejszy sygnał - nadal nic. Na Litość Boską, jak można tak się uśpić??!! Zadzwoniłam do mamy, na szczęście miała do nas zapasowy klucz. Dobrze, że mieszkamy na tym samym osiedlu, to w ciągu 20 minut byłam już u siebie z kluczami. Wchodzimy do mieszkania, szturcham brata, żeby egzekucję na nim przeprowadzić, a ten nic. Nawet mu powieka nie tyknie. Chociaż dobrze, że zamknął drzwi, bo ewentualni złodzieje wynieśliby wszystko, a on nadal smacznie by spał :)


Ukochany braciszek - bezcenne :)

Nagrodzeni

Przedłużenie terminu nadsyłania prac nie przyniósł zamierzonego rezultatu. Troszkę szkoda. Niezależne jury postanowiło nagrodzić zdjęcie Uli za Zdziwione minki Emilki.

 
I tu prośba do Uli - napisz Moja Droga, który zestaw najbardziej Ci odpowiada, a może chcesz coś z każdego i stworzymy nowy wyjątkowy zestaw :)

Uwaga!
Ponieważ tak niewiele odważnych się znalazło, po wybraniu przez Ulę swojego zestawu, pozostałe rozdzielę pomiędzy wszystkie mamy, które nadesłały zdjęcia :) Myślę, że tak będzie najlepiej. W takim razie czekam na kontakt, dla ułatwienia przypomnę katarzyna_ignaczak@yahoo.com

czwartek, 21 czerwca 2012

Mój mały naukowiec

Podobno jak maleńswto kończy pierwsze urodziny, wykłada się przed nim kilka przedmiotów. Wybrany przez małą rączkę przedmiot ma przepowiadać jego przyszłość. Z nami jest taki problem, że tworzymy małżeńswto filozoficzno - matematyczne :) Problem, bo dzidziuś na pierwsze urodzinki nie mógł się zdecydować co chwycić. W końcu padło na kalkulator (jednak córeczka mamuni), ale zaraz po nim złapała pióro i pieniążka.
Ostatnio zauważyłam, że Antonia z mężem uwielbia ustawiać klocki jeden na drugim, tworząc jak najwyższą wieżyczkę. Ale to co zrobiła wczoraj ... Otórz podczas niedzielnego festynu prababcia kupiła Antosi wielkiego balona w kształcie myszki Mini. Balon napełniony helem wisiał pod sufitem, ale miał na tyle długi sznurek, że Antonia z łatwością go chwytała i biegała z Mini po domu. Ale jak to zwykle z balonami bywa, uchodzi z nich powietrze. Z naszego również. Wczoraj właśnie balon próbując się ratować, przekręcił się jakoś do góry nogami, skracając tym samym przywiązany do niego sznurek. Antonia podeszła jak co dzień do balona i nagle okazało się, że nie sięga. Myślała chwilę (co po zmarszczonym czółku było widać) i wymyśliła. Chwyciła z drugiego pokoju swoje krzesełeczko, zaniosła i postawiła tuż pod balonem. Weszła na nie i dumnie chwyciła sznurek. Była z siebie tak zadowolona, że aż zaczęła nas wołać abyśmy mogli zobaczyć i podziwiać jej wyczyn :) Filozoficzne podejście i matematyczna precyzja. Mój mały naukowiec :)

Przedłużamy do niedzieli

Hmmm ... Dziś już 21 czerwca. Ponieważ do konkursu zgłosiło się tylko 5 osób, z czego tylko 4 wysłały zdjęcie, przedłużam czas do niedzieli czyli 24 czerwca. Jeśli nie znajdzie się więcej chętnych, szanowne Jury wybierze i nagrodzi tylko jedno zdjęcie.

Zatem zapraszam http://mamakobieta.blogspot.com/2012/05/raz-dwa-trzy-wygrac-mozesz-ty.html :)

środa, 20 czerwca 2012

Kilka pytań

Zostałam zaproszona do zabawy przez Olę prowadzącą bloga http://wszystkodlamamidzieci.blogspot.com i postanowiłam skorzystać :)

Zasady:

1. Każda oznaczona osoba odpowiada na 11 pytań przyznanych przez "Tagger" na swoim blogu.
2. Następnie wybiera się 11 nowych osób do Tagu i łączy w swoim poście.
3. Należy utworzyć 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w Tagu i napisać je w tym Tagowym poście.
4. Należy wymienić w swoim poście osoby, które otagowałaś/eś.
5. Postarać się trzeba by nie oznaczać osób, które już są oznakowane.


Moje odpowiedzi:


1. Szpilki czy adidasy?
Na spacer adidasy, na imprezę kiedyś szpilki, ale ostatnio po szpileczkach boso do domu wracałam - chyba się starzeję.

2.Domownik czy podróżnik?
Zdecydowanie domownik, co wielu znajomych dość negatywnie odbiera.

3.Hotel czy namiot?
Ze względu na dziecko - hotel, chociaż w zeszłym roku byliśmy z Antonią na polu namiotowym i było super. Co prawda spaliśy w przyczepie :) A pole namiotowe w Dębkach (nie Dąbkach) polecam!

4.Warzywa czy mięso?
Zawsze ze wszystkich warzyw najlepsze było mięso :) Mięso, mięso, mięso - Antonia ma to po mnie.

5.Szminka czy błyszczyk?
Szminka, a na nią błyszczyk - w końcu trzeba być widocznym.

6.Zasady czy beztroskie wychowanie?
Zasady - w końcu pani profesor ze mnie.

7.Matematyk czy humanista?
Od urodzenia matematyk, dlatego wybór studiów i zawodu był oczywisty - nauczyciel :) Dla innych szaleńców pasjonujących się matematyką polecam czasopismo Delta

8.Pióro czy długopis?
Pióro - uwielbiam a i tak piszę długopisem :)

9.Gotowanie, czy raczej daleko od tego?
Gotowanie - nie mylić z pieczeniem, bo ciasta wychodzą mi tylko "papierkowe".

10.Morze czy góry?
Kiedyś morze, bo uwielbiałam leżeć plackiem na słońcu, teraz słońca nie znoszę. Wolę spacer i odpoczynek w chłodnym miejscu, czyli góry.

11.Kino czy teatr?
Kino i teatr, chociaż przyznam, że jak mam wybór idę do kina - bardziej z kwestii finansowej.

Moje pytania:
1. Saga Zmierz czy Pamiętniki wampirów?
2. Bikini czy kostium jednoczęściowy?
3. Rozum czy serce?
4. Samodzielnie zrobione czy kupione?
5. Kawa czy herbata?
6. Czaopismo czy prasa codzienna?
7. Wzrokowiec czy słuchowiec?
8. Pracuś czy leniuszek?
9. Na imprezę z partnerem czy ze znajomymi bez pratnera?
10. Intensywne ćwiczenia czy wieczna dieta?
11. Ognisko czy grill?

A do zabawy zapraszam:

Ula http://ulkahej.blogspot.com/
K8 http://anielkowojuliankowy.blogspot.com/
Ewanka http://swiatwedlugmoichdzieci.blogspot.com/
Wiola i/lub Ania http://mojemalecudenka.blogspot.com/
Mama Misi i Tosi http://mamatosimisi.blogspot.com/
Oliwkowa Mama http://oliwunia.blogspot.com/
Mandarynkowa Mama http://mandarynkowa-mama.blogspot.com/
Może znajdzie chwilę Ania http://annakrucko.blogspot.com/
Kate http://natalie-kate.blogspot.com/
Dwoje dzieci i ja http://dwojedzieciija.blogspot.com/
I może dołączy Małgorzta :) http://malgorzta.blog.pl/

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Weekendowo - imprezowo

Są takie dni, kiedy w naszym mieście Łodzi nie dzieję się kompletnie nic. Nie ma co robić, gdzie wyjść - żadnych atrakcji. Są też takie, że dzieje się wszystko jednocześnie i wtedy nie wiadomo gdzie iść :) Taki właśnie był ten weekend. Odbyły się targi Kobieta w wielkim mieście, był festyn w Manufakturze i jeszcze zbiegło się to wszystko z organizowanym co roku przez nasz kościół Gaude Fest. Mimo iż chciałam być wszędzie - musiałam jednak coś wybrać. I tak niemal całą sobotę spędziliśmy z Antosią w kościele na festynie. Jak co roku był grill, ciasta, lody, występy uzdolnionych dzieci, malowanie twarzy, paznokci i loteria, w której każdy zakupiony los wygrywa. Antosi bardzo spodobały się wymalowane dzieci i też chciała mieć coś na policzku. Myślałam, że jest jeszcze na to za mała, ale nie. Jak usiadła do malowania to na jednym policzku się nie skończyło :)


Postanowiłyśmy róznież spróbować szczęścia w loterii, szczególnie, że do każdego losu dołączony był balon, chorągiewka, wiatraczek i cukierek. No ten cukierek to był hit. Jak pani dała Antosi jej ukochanego cioka, to za parę minut biegła z powrotem i prosiła o jeszcze. I tym sposobem wyłudziła chyba garść cukierków.
W niedzielę miałam straszną ochotę na Kobietę w wielkim mieście, ale nie za bradzo miałam z kim Antosię zostawić i nikt też nie chciał jechać, więc zrezygnowałam. Wiem, pewnie niektórzy pomyślą, że znów wygodnicka mama wolała zostać w domu niż zabrać dziecko. Może, nie będę się z tego tłumaczyć :) Za to kolejny raz poszłyśmy na Gaude Fest, gdzie udało nam się spotkać prababcie, która ukochanej prawnusi chciała kupić wszystko. Ale wszystko to trochę za dużo i sama wybrałam wodnego loda (jedynie takie nam nie szkodzą) i ogromnego balona z Myszką Mini, przez Antosię zwaną Miki (bo przecież Mini ma na imię rybka i te wszystkie imiona już jej się kręcą). Po południu pojechaliśmy do Manufaktury i tu niespodzianka - Antonia usnęła minutę przed tym jak znalazło się miejsce do parkowania. No cóż - posiedziałam trochę w autku przysłuchując się koncertowi Power Of Trinity. Długo jednak nie pospała, także ruszyłyśmy na kolejny festyn. Udało nam się zdążyć na koncert Zakopower :) Antoni bardzo przypadł do gustu bo skakała i klaskała i głośno krzyczała: "Błało!"
Taki to mieliśmy weekend - długi i pełen wrażeń. Chcemy więcej festynów i imprez w Łodzi! Tylko może pojedynczo :)

sobota, 16 czerwca 2012

Terapia czy naciąganie

Alergia, alergia, alergia ... Borykamy się z nią od jakiegoś czasu. Leczymy się nawet u alergologa. Robiliśmy nawet testy z krwi, z którch większość podejrzewanych przeze mnie produktów nie wyszła, a jednak po ich podaniu dość mocno Antonię wysypało. Dostaliśmy kolejne skierowanie, na kolejne testy - tym razem na pyłki i sierści. Ma to być test skórny, o którym również czytałam, że u małych dzieci jest średnio wiarygondy. Cóż robić? Ostatnio coraz częściej pojawiaja się artykuły o biorezonansie. Jeden z nich jest na stronie Babyonline. W czwartek byłyśmy na prywatnej wizycie u pediatry, który to właśnie zachwalał biorezonans jako najskuteczniejszą metodę wykrywania alergii oraz jako środek odczulający. Koszt nie jest duży, bo cały pakiet żywieniowy plus podstawowe pyłki to 60zł (dla porównania za testy z krwi - przetwory mleczne, jajeczne plus pszenica zapłaciliśmy 250zł). Tylko teraz się zastanawiam czy to naprawdę działa i warto te 60zł poświęcić, a potem kolejne 60zł na odczulanie? Ile artykułów, tyle opinii. Jedni piszą, ze to cudowny sposób na pozbycie się problemu i do tego bezbolesny, bo dziecko jedynie trzyma w rączce elektrodę. Inni mówią, że to oszustwo i wyciąganie pieniędzy bo testy z biorezonansu nie pokryły się z tymi z krwi. Tylko akurat ten argument mnie nie przekonuje, bo sama wiem jakie wyniki mieliśmy z krwi i to one nie są miarodajne. Oczywiście napaliłam się na do badanie niesamowicie, szczególnie, że koszt nie jest zbyt wysoki, ale mąż szybko mnie zgasił i tylko podsyca rosnącą niepewność. Wiem, że kilka zaglądających do mnie mam równiez ma dzieci z alergią. Korzystałyście kiedyś z biorezonansu? A może Wasi znajomi? Strasznie chciałabym pomóc swojemu dziecku, to naturalne i oczywiste. Co sądzicie o biorezonansie? Skuteczne czary-mary czy naciąganie?
Osoby z Łodzi może będą wiedziały, ostatnio takie badanie oferuje Novamed - to tam właśnie zaglądamy co jakiś czas na prywatną wizytę, bo właśnie Ta pani doktor, z Tej przychodni nie raz nam pomogła i jako jedyna rozpoznała alergię - po dość mocnej ciemieniuszce. 

czwartek, 14 czerwca 2012

Testujemy miseczkę MAM

Jak pamiętacie, razem z Antonią testujemy produkty firmy MAM Baby. Dziś kilka słów o miseczce. Nasza wygląda tak:


Zacznę od tego, czego na zdjęciu za bardzo nie widać. Kolor. Wszystkie produkty MAM mają bardzo żywe i intensywne kolory, aż kuszą żeby je kupić. Nasza miseczka jest właśnie żywo-niebieska, jeśli mogę tak nazwać kolor :)
Założeniem miseczki jest karmienie z niej dziecka. W tym celu ma ona od spodu przyssawkę, dzięki której miseczka nie jeździ po całym stole podczas jedzenia. Niestety Panna Antonina czuję się już dorosłą damą i mocno zaprotestowała gdy podałam jej obiad w tej właśnie miseczce. Ma swoje szklane (najtańsze kupione w Ikea) i tylko z nich jada. Cóż. U nas do obiadów się nie sprawdziła, ale myślę, że dla mniejszych dzieci będzie idealna. Za to, zamiast obiadów czasem podaje Antoni w miseczce jakieś chrupki, czy rodzynki. I do tego celu jest idealna. przyklejam miseczkę do stolika i mam pewność, że jak coś leży na podłodze to zostało to bezczelnie wyrzucone, a samo z miseczką na pewno nie spadło. Jeśli natomiast komuś przeszkadza przyssawka, można ją w prosty sposób zdjąć (tylko uwaga, żeby jej nie zgubić) :)
Miseczka na szczęście ma pokrywkę. Na szczęście, bo po usunięciu przyssawki można ją spokojnie zabrać na spacer. I u nas właśnie do tego celu służy. Kanapeczki, owoce, parówka - jak idziemy na dwór, pakuje wszystko w miseczkę i gotowe. Zamknięcie jest dość szczelne i jeszcze nie zdażyło mi się, żeby pokrywka się otworzyła. A szczelność sprawdzałam testem żelkowym :) Na pewno wiecie, że po otworzeniu paczuszki z żelkami, trzeba je albo szybko zjeść, albo porządnie spakować, bo szybko wysychają i robią się twarde. Ponieważ uwielbiamy żelki postanowiłam przesypywać je z paczki do miseczki. Uwaga! Nie wysychają :)

Podsumowując:
- przyssawka super dla małego Szkraba co lubi machać rączkami - super,
- pokrywka, bardzo szczelna, zamienia miseczkę w pudełeczko - super,
- kolor, bardzo żywy, miska na pewno nie zginie, nawet jak z torby wypadnie, łatwo ją dojrzeć - super,

Przyznam, że sama nie wpadłabym na pomysł zakupu takiej miseczki, ale odkąd ją mam - jestem zadowolona. Mogę ją z czystym sumieniem polecić, tylko nie wiem jak będziecie się zapatrywać na cenę. Jej koszt to ok 25zł.

środa, 13 czerwca 2012

Skórzana rocznica

13 czerwca 2009 roku o godzinie 19.00 powiedzieliśmy sobie sakramentalne TAK. Czyli to już, albo w sumie dopiero, trzy lata odkąd jesteśmy małżeństwem. Tyle się wydarzyło przez te trzy lata złego, dobrego i cudownego. A z mężem poznaliśmy się jeszcze w szkole podstawowej :) Chodziliśmy do jendej klasy, czyli tak naprawdę to znamy się już 22 lata! Dziś postanowiłam troszke powspominać - sentymentalna robię się na stare lata. Oto kilka zdjęć:








Jak zauważyłyście, do ślubu ubierali mnie panowie. Naszymy świadkami również byli panowie. Cóż, koleżanek nigdy za bardzo nie miałam, a z moimi "druhnami" znamy się od małego i od małego tworzymy zgraną paczkę. Najbardziej zdziwiony był fotograf, bo powiedział, że jeszcze nie widział, żeby panne młodą ubierali mężczyźni :) Dla mnie to było oczywiste i gdybym miała raz jeszcze "druhny" wybierać - wybrałabym tych samych panów. 
Wydaje mi się, że kiedyś byłam bardziej spontaniczna i rozrywkowa, ale odkąd jest z nami Antonia stałam się bardziej mamą niż kobietą. Chyba muszę nad tym popracować, bo kiedyś było bardziej zabawnie. Udało mi się nawet namówić męża na pierwszy taniec z niespodzianką - z resztą same zobaczcie :)


 

Dziś mijają nam trzy lata, życzę sobie kolejnych co najmniej trzydziestu :)

wtorek, 12 czerwca 2012

Wszystko w porządku

Dziś odebraliśmy wyniki bakteriologiczne. Nie ma żadnych wirusów ani żadnych bakterii. Co za ulga. Czyli chyba się czymś struła? Może coś za tłustego, albo za dużo, albo sama nie wiem. Na wypisie jest tylko informacja, że dziecko przywiezione w stanie lekkiego odwodnienia, więc chociaż taki pożytek z tego szpitala, że dostała kroplówkę. Dziś już jadła w miarę normalnie, mimo iż za swoim mleczkiem nie przepada, to po kilku dniach bez niego już się dopominała :)
Mam nadzieję, że to była nasza ostatnia wizyta w szpitalu ...

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Nie tak miało być

Jak już wiecie w piątek moje szczęście obchodziło drugie urodzinki, zaś późnym wieczorem byłam na wieczorze panieńskim koleżanki. Miałam wszystko zrelacjonować w sobotę, pochwalić się zdjęciami - niestety nie zdążyłam. Od samego rana dopadla Antonię biegunka, a własciwie zaczęła z niej lecieć woda. Wystraszyłam się i to konkretnie, i od razu pojechaliśmy do lekarza. Myślałam, że przepisze nam jakiś antybiotyk i będzie po sprawie. Niestety - skierował nas do szpitala :(

Kilku słów na temat naszego szpitala.
Pojechaliśmy ze skierowaniem do wyznczonej placówki. Tam, najpierw badanie ogóle, wywiad, wypisywanie i podpisywanie tony papierów, a potem pielęgniarki zabrały mi dziecko do pokoju i nie pozwoliły wejść. Okazało się, że w tym pokoju pobierali Antosi krew i zakładali welfron. Boże jak ona płakała, a ja pod drzwami tego pokoju razem z nią... Nie rozumiem, dlaczego nie pozwolili mi tam wejść. Po paru minutach drzwi się otworzyły i zabarli nas do naszej sali, gdzie już było jedno dziecko z mamą. Po kilku godzinach były wstępne wyniki Antosi i małego człowieka, który leżał z nami. U nas - żdnego wirusa, u chłopca jakiś konkretny. Przyszła pielęgniarka i od razu zabrali chłopca do innej sali. Cały czas zastanawiałam się czy to dobry pomysł ten szpital, bo może Antonia się tylko struła, a tu ładują dzieci do pokoju, w którym jest miejsce, zamiast do jakiejś izolatki do czasu wyników badań ... Wieczorem obchód, lekarz powiedział tylko "Dieta" i czekamy do wtorku na wyniki badań na bakterie. A między czasie profilaktycznie kroplówka i Dicoflor. Musiałyśmy zostać na noc. Poźnym wieczorem dowieźli nam kolejne dziecko (okazało się, że to moja znajoma ze studiów). Antonia już spała, za to jej dziecko wyglądało na chore. Wymioty, biegunka, temperatura. Noc była straszna. Warunków dla mamy w szpitalu nie ma żadnych, musiałam spać na krześle. Rano przyjechał mąż żeby mnie zmienić. Pojechałam do domu, wykąpałam się, przespałam godzinkę i znów do szpitala. Raz jeszcze obchód i pytanie do lekarza, czy naszemu dziecku coś dolega, bo ma apetyt, biega, brzuszek miękki, kupa ustała, a nasza współlokatorka wygląda bardzo źle i się boimy, że jednak coś ma poważnego i Antonia się zarazi. Poza tym każdy dwuosobowy pokój dzieli łazienkę z drugim dwuosobowym pokojem, a my nie wiemy co dolega pacjentom za ścianą. Odpowiedź ta sama: "Dieta i czekamy do wtorku na wyniki, między czasie profilaktycznie kroplówka i Dicoflor". W niedzielę po południu postanowiliśmy zabrać Antosię do domu, bo dietę potrafię dopilnować sama, a Dicoflor jest ogólnie dostępny pod każdą postacią.
Spokojnie w domu czekamy na wyniki badań i dalsze ewentualne zalecenia. No i dziś dzwoniłam do znajomej, z którą dzieliłyśy pokój - jej dziecko ma jakiego rotawirusa i mam tylko ogromną nadzieję, że w dobrym momencie uciekliśmy i Antonia nie wyszła z tego szpitala bardziej chora niż weszła.

Urodziny:
Całkiem przyjemne. Dużo prezentów, balonów i uśmiechu. Antosia troszkę się zawstydziła przy śpiewaniu sto lat, ale ogólnie bawiła się pysznie :) I tablica z kredą też się podobała, czyli nauka ruszania auta z popychu nie poszła na marne.












piątek, 8 czerwca 2012

Wielki dzień

W zeszłym roku o tej porze było tak:

Zgadza się. Urodziny mojego Największego Szczęścia! W tym roku obchodzimy drugie. Mieszkanko posprzątane, tort zrobiony (przez babcie rzecz jasna, ja do pieczenia mam dwie lewe rączki niestety), balony i serpentyny już wiszą, czyli czekamy tylko na gości i prezenty. Antoniusz właśnie sobie drzemie - zbiera siły na wieczór :)

Jeśli chodzi o prezenty... Wymyśliliśmy z mężem, że kupimy jej tablicę do pisania kredą. Pomysł chyba nie najgorszy, ale w dobie interaktywnych zabawek, niełatwy do zakupienia. Trochę zrezygnowana poszukiwaniami, na ostatnią chwilę, bo w środę pod wieczór, wybrałam się do galerii. I to było to. Znalazłam taką jaką chciałam i w przystępnej cenie. Zadowolona wracam do swojego autka i aż mi się słabo zrobiło, jak zobaczyłam, że stoi na włączonych światłach... Nigdy, ale to nigdy nie zdarzyło mi się to wcześniej. To chyba przez zmęczenie ... Wsiadłam z nadzieją, że jednak odjadę, ale nie - akumulator padł. Wyciągam telefon, a tam pusta bateria i już jęczy. Świetnie. Zadzwoniłam do męża, żeby kogoś ściągnął. Na ratunek przyjechał mój teść. Powiedział, że będzie pchał, ja mam trzymać sprzęgło, auto ma być na dwójce, kluczyk przekręcony i jak krzyknie puszczam sprzęgło i jadę. Kurczę i pojechałam :) Już teraz wiem jak odpalić auto "z popychu", chociaż mam nadzieję, że ta umiejętność już mi się nie przyda.

środa, 6 czerwca 2012

Dwa tygodnie z Dżonsonem

Już od dwóch tygodni w naszym domu gości linia kosmetyków do pielęgnacji dzieci i niemowląt Johnson's Baby Bedtime. Przetestowane, zatem postanowiłam kilka słów o nich na pisać.
Pierwsze i najważniejsze: nie wystąpiła żadna alergia ani podrażnienia skóry! Ufff... Tego najbardziej się obawiałam. Za to zapach ... Mmmm ... Lawendowe cudo! Nawet następnego dnia Antonia pachnie, aż miło się w nią wtulić. Ale po kolei.

1. Kąpiel to kojący płyn do kąpieli oraz żel do mycia ciała
Dla mnie super. Płyn dobrze się pieni, a nawet bardzo. Jak chcieliśmy żeby Antonia miała pianę do zabawy i pluskania - ciut więcej płynu i zabawa na całego. Duże praktyczne opakowanie starcza na długo. Żel idealny do mycia, delikatny, pieni się mniej niż płyn co dla mnie jest plusem, bo łatwo się go spłukuje. Jedyny minus jakiego się dopatrzyłam, to brak dozownika przy żelu, który znacznie ułatwiłby jego stosowanie.

2. Nawilżanie to kojące mleczko oraz kojący krem
Oba bardzo dobrze nawilżają, szybko się wchłaniają i nie pozostawiają tłustej warstwy na skórze (czego bardzo nie lubię). Mają ten sam przyjemny zapach co płyn i żel. Skóra faktycznie jest nawilżona i pachnąca. Mnie bardziej do gustu przypadł krem. Mleczko chyba lepiej sprawdza się u małych dzieci, gdy nalewamy je sobie na dłoń i smarujemy maleństwo. Moja Antonia wszystko chce siama, przy kremie nie ma problemu - zanurza w nim paluszek i smaruje (zazwyczaj stopy).  Jedyny minus to znów opakowanie. Krem prócz sreberka nie ma dodatkowej osłonki i po jego usunięciu, cała pokrywka ubrudzona jest kremem (może nie taki straszny to minus, ale mnie przeszkadza).

3. Kojąca oliwka - u nas sprawdziła się najmniej. Pewnie ze względu na wiek Antosi. Jak była maleńka, faktycznie to nią nawilżaliśmy jej skórę, teraz zdecydowanie wolę kremy. Ale powiem Wam, że oliwka Bedtime jest zdecydowanie mniej tłusta niż inne (które kiedyś stosowaliśmy), szybko się wchłania (jak na oliwkę) i ma delikatny lawendowy zapach. Wiem, że niektóre mamy stosują ją do demakijażu, szczególnie oczu i podobno się sprawdza. Ja nie próbowałam, bo do oczu wolę mniej tłuste kosmetyki.

4. Mydełko - ogólnie fajnie :) Do kąpieli raczej nigdy go nie stosowaliśmy, ale leży sobie na umywalce i Antonia zawsze myje nim rączki po dworzu i przed jedzeniem. Przyznam, że mydełko zostało przetestowane jako pierwsze, a to przez to, że jak przyszła paczka Antonia od razu zabrała się za oglądanie. Najbardziej spodobało się mydełko i jakoś udało jej się je otworzyć, wyskrobać kawałek i zjeść :/ Za to po pierwszym już poprawnym użyciu, Antosia zaczęła wąchać rączki. I tak jej się zapach spodobał, że za chwilę wąchać musiał ja, potem wszystkie zabawki bez wyjątku :)

Linia Bedtime ma pomóc dziecku wyciszyć się i odprężyć przed snem - ma ułatwić zasypianie. No niestety u nas nie sprawdziło się to w ogóle. Jak zasypiała tak zasypia ani lepiej, ani gorzej. Cóż, może to już nie ten wiek :) Mimo iż kosmetyki nam w zasypianiu nie pomogły, uważam że warto je polecić i myślę, że na dłużej u nas zagoszczą. Nie uczulają, nie podrażniają, ładnie pachną ... Ja jestem zdecydowana :)

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Uzależniona ...

Ciężkie czas nadeszły, że co druga osoba (a może i każda) posiada jakiś nałóg. Znajomy czyta - minimum 15 książek miesięcznie, inny nie wyobraża sobie dnia bez lizaka, a koleżanka jak nie zasadzi pomidorków na wirtualnej farmie - jest chora :)

Niestety zauważyłam, że i moje dwuletnie dziecko posiada swoje nałogi. Oto krótka lista:
1. Rozum i serce - uwielbia te reklamy, zna wszystkie na pamięć i jak tylko wchodzimy do moich rodziców, ledwo próg przekroczy już woła: "Dziadzia oć, sejce";

2. Ciekawski George - ogólnie lubi bajki, chyba jak każde dziecko, ale George'a wprost uwielbia. Śmieje się, komentuje, opowiada i  mogłaby go oglądać od rana do nocy (dobrze, że jest emitowany tylko dwa razy dziennie);

3. Bambi - jakoś tak wyszło, że jak Antonia pozwoliła już sobie czytać (wcześniej był krzyk, bo chciała jedynie oglądać obrazki) dzielny tatuś wybrał wielką księgę bajek i zaczął czytać pierwszą. Była nią właśnie Bambi. Od tego czasu, każdego wieczoru tuż po kąpieli Antosia sama nawołuje: "Tata!!! Bambi!!!" A tata chciał nie chciał Babmi po raz setny musi czytać. Za chwilę nauczymy się jej na pamięć :)

4. Żelki - ze względu na alergię, wiele słodyczy nam odpada (może i dobrze, bo nie jemy ich za dużo). Zostają jakieś landrynki, krówki sojowe i żelki zwanej dalej "ciokami". Za swoje cioki Antonia by swoje serduszko i duszyczkę sprzedała. I jak wie, że ktoś może gdzieś mieć żelkę - przepięknie prosi robiąc słodką minkę i przesyłając buziaczka, po czym wspina się na paluszki aby sprzedać prawdziwego buziaczka :)

Ach, ten mój mały nałogowiec. Oczywiście wszystko da się ograniczyć, szczególnie jak jest ciepło i pogoda dopisuje, po porannym George'u idziemy na dwór gdzie odcięta jest od telewizji, serca i rozumu czy żelek.
A Wasze dzieci? Uwielbiają coś ponad wszystko?

piątek, 1 czerwca 2012

Bezpieczniej wyrzucić niż komuś podarować

Pamiętacie post dotyczący Beaty? Jeśli macie pytania lub wątpliwości piszcie do Oliwkowej Mamy na adres snoopi.90@wp.pl, odpowie na wszystko i całą sytuację wyjaśni, bo temat nadal aktualny. Dlaczego tak tajemniczo? Bo to co przeczytałam aż mnie zmroziło. Pamiętacie mojego posta dotyczącego candy? Zastanawiałam się czy w końcu ktoś "życzliwy" nie doniesie na organizatora i nie wynikną z tego jakieś poważne problemy. Może nagrody są za mało wartościowe by ktoś taki się znalazł, ale kto wie. Czemu znów się nad tym zastanawiam... ART.56 KW - mówi Wam to coś? Mnie do wczoraj też nie. Artykuł ten mówi między innymi o tym, że każda publiczna pomoc jest nielegalna i karalna! To właśnie przytrafiło się blogującej Babci Kubusia. Ma wnuczka, u którego rozpoznano autyzm. Często pisała o swoich problemach i potrzebach oraz o potrzebach Kubusia. Często też znajdowały się osoby chętne do pomocy. Bezinteresowanie tworzyły paczki dla małego Kuby i wysyłały. W ramach podziękowań Babcia pisała o nich na blogu. I nagle do drzwi Babci zapukała policja. Okazało się, że rzeczy otrzymała w sposób niezgodne z art.56 KW co podlega karze. Mało tego, wszystkie osoby wymienione w blogu jako darczyńcy - również podlegają karze. Przeczytajcie sami:


Nasuwa się jeden wniosek: lepiej i bezpieczniej niepotrzebną, choć czasem nową rzecz wyrzucić niż komuś podarować. Brak słów na to w jakim kraju my żyjemy ...

Nocniczkowe sukcesy

Cóż, pewnie nie ma się czym chwalić, bo Antonia to już duże dziecko, a jednak. Od dawien dawna wiedziała co to nocnik i do czego służy. Mieliśmy nawet kilka przygód z nocniczkiem :) Ale od jakiegoś tygodnia, mocno się zawzięłam. Majteczki, spodenki i czekamy. Początkowe próby oczywiście kończyły się zasikanym wszystkim, ale od kilku dniu Antosia naprawdę woła. Nawet ja ma pieluszkę to krzyczy, że chce si i faktycznie kupka trafia tam gdzie jej miejsce. Dumna mama! Już myślała, że ten dzień nigdy nie nastąpi. Na razie pieluszkę zakładamy jeszcze na noc i na wyjście, ale znów zrobi się cieplej to zupełnie z niej zrezygnujemy. Plac zabaw jest blisko domu, także w razie awarii nie będzie większego problemu.

To do szczęścia brakuje nam jeszcze pełnego mówienia i porzucenia smoczka, który z dnia na dzień coraz mniej smoczek przypomina. Za chwilę odgryzie chyba całą silikonową kuleczkę - to może ją w końcu zniechęci :) Ale jestem dobrej myśli!